Ma niepowtarzalny styl, wielkie i głośne V8 pod maską i kojarzymy go z Transformersami. Chevrolet Camaro SS w wersji Cabrio zwłaszcza w letnie miesiące jak żaden inny samochód zapewni nam rogala na twarzy i sprawi, że inaczej spojrzymy na auta amerykańskie.
Samochody amerykańskie kojarzymy z dużymi, masywnymi pojazdami z wielkimi i paliwożernymi jednostkami V8 oraz tym, że są dobre tylko do jazdy na wprost i jakikolwiek zakręt jest dla nich wyzwaniem. Czasy się jednak zmieniają a wraz nimi ewoluują również auta… Także te made in USA. Bohatera testu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Chevrolet Camaro to jedna z największych legend amerykańskich dróg i główny rywal Forda Mustanga.
Z czego zasłynął Camaro? Większość zapewne kojarzy
Początki Camaro, podobnie jak jego odwiecznych rywali, sięgają lat 60-tych. Pierwszą generację zaprezentowano w 1966 roku jako odpowiedź na odnoszącego sukcesy sprzedażowe Forda Mustanga (wersja Cabrio dołączyła w 1967 r.j) Każda z generacji Camaro przynosiła pewne innowacje i ulepszenia. Produkowana w latach 2009-2015 V generacja powróciła do korzeni i postawiła na styl retro nawiązujący do pierwszego wcielenia. To właśnie ona zasłynęła z udziału w niezwykle popularnej serii filmów “Transformers”.
Chevrolet Camaro nigdy się nie opatrzy. Agresywny jak żaden inny pony car
Współczesne VI wcielenie Camaro zadebiutowało w 2015 roku i jest zupełnie nową konstrukcją, mimo, że wizualnie stanowi ewolucję poprzednika. Warto dodać, że dzięki zastosowaniu aluminium auto schudło aż o 90 kg względem poprzednika. To właśnie ewolucyjny design jest wielkim atutem Camaro VI, które świetnie łączy styl retro ze zdobyczami współczesności w postaci reflektorów LED. W wersji SS możemy liczyć na wielki i masywny grill i klinowaty przód z rozciągniętymi reflektorami i długimi paskami LED-ów do jazdy dziennej. Warto dodać, że lifting miał miejsce w 2018 r, jednak już rok później kolejny raz odświeżono przedni pas i właśnie z takim egzemplarzem mamy do czynienia.
Camaro Cabrio prezentuje się agresywnie i chwyta za oko praktycznie z każdej strony, gdzie tylko na niego spojrzymy, zarówno z otwartym jak i zamkniętym dachem. Samochód jak przystało na pony cara prezentuje się agresywnie i ma świetne proporcje – długa maska, liczne przetłoczenia, 20-calowe czarne felgi, wielkie wloty powietrza na zderzaku, klinowaty przód i masywny tył z poczwórnymi lampami LED przypominającymi Chevroleta Corvette – coś wspaniałego! Do tego dwie wielkie tuby układu wydechowego, z których wydobywa się rasowy bulgot V8-ki. Po prostu bajka!
Niecałe 4,8 m długości i rozstaw osi na poziomie 2,81 m plasują Camaro bliżej Mustanga niż Challengera, mimo, że każdy z nich walczy w tym samym segmencie. Gdy zamkniemy dach, również bagażnik jest całkiem spory, podobny do tego w Fordzie Mustangu (ponad 300 litrów).
Współczesna kabina ujmuje ergonomią i stylem
Cóż, muscle cary i pony cary od lat ujmowały stylistyką, jednak po zajrzeniu do kabiny czar często pryskał. W przypadku bohatera testu już tak nie jest. Wnętrze Chevroleta Camaro prezentuje się nowocześnie, a przy tym ma swój niepowtarzalny, typowo amerykański styl. Tak na marginesie najbardziej spodobał mi się pewien detal w postaci …pokręteł od klimatyzacji, które ukryto w postaci obwódek okrągłych kratek nawiewów i mają one słuszne, typowo amerykańskie rozmiary. Ich obsługa jest bajecznie łatwa, jak zresztą całej deski rozdzielczej. Wszystko jest czytelnie opisane, Amerykanie nie żałowali fizycznych przycisków, a ekran multimediów ma wystarczająco dobrą rozdzielczość, ładne grafiki i dobrą reakcję na dotyk. Po prostu nic dodać nic ująć – ergonomia Chevroleta Camaro zasługuje na solidną 5 z plusem.
Niegdyś wnętrza amcarów były plastikowe i tandetne. Nawet w Camaro V nie było szału. Tutaj również jest sporo twardych plastików, jednak nie brakuje też miękkich i przyjemnych tworzyw, które mamy np. na skórzanym panelu przed pasażerem, na panelach i boczkach drzwi czy na obiciach konsoli środkowej, którą obito skórą. Spasowanie jest przyzwoite, ale trudno też oczekiwać po kabriolecie Chevroleta spasowania Audi czy Mercedesa – tutaj jest po prostu OK, tak po amerykańsku, ale nie tandetnie.
Wyposażenie Chevroleta Camaro czyni go nowoczesnym samochodem
Największym zaskoczeniem in plus okazało się jednak dla mnie wyposażenie Chevroleta Camaro. Na pokładzie możemy liczyć na takie ekstrasy jak podgrzewane i wentylowane fotele z elektryczną regulacją i klasyczną dla amerykańskich samochodów grubą skórą, podgrzewaną kierownicę, świetne audio BOSE (z którego z wiadomych przyczyn rzadko korzystałem), kamerę cofania, czujniki parkowania z przodu, Lane Assist, tempomat, 2 porty USB-A, Apple CarPlay’a czy dostęp bezkluczykowy. O tym, że jest to nowoczesne auto, świadczą takie elementy jak head-up na szybie, oświetlenie ambiente w wielu kolorach do wyboru (są też opcje dwukolorowe) czy cyfrowe lusterko wsteczne. Zabrakło jedynie aktywnego tempomatu i czujników z przodu, ale i tak wyposażenie amerykańskiego cabrio określiłbym jako obfite.
Komfortowy kokpit z kilkoma ciekawymi detalami
Klasycznie dla amerykańskich aut fotele są wygodne i obszerne i co nie jest wcale takie oczywiste całkiem dobrze je wyprofilowano. Również na szerokość i nad głowami nie brakuje przestrzeni, siedzi się nisko i wręcz wpadamy do środka. Trójramienną kierownicę dobrze wyprofilowano, ma gruby skórzany i perforowany wieniec, który spłaszczono w dolnej części oraz magiczny emblemat SS, który znajdziemy również na fotelach. Za kierownicą ukryto słusznych rozmiarów manetki, które przydają się, zwłaszcza, gdy chcemy trochę “pobawić” się wydechem i osiągami auta. Z tyłu miejsce… po prostu jest i tyle – dzieci mogą tam siedzieć, dorośli już średnio, ale nic w tym nowego i niezwykłego.
Wygodna obsługa dachu
Pora na kilka słów o dachu. Ten klasycznie dla aut rodem z USA jest materiałowy, wykonany z kilku warstw specjalnego płótna izolacyjnego. Co ciekawe, można go składać i rozkładać do prędkości nawet 50 km/h oraz zdalnie składać za pomocą kluczyka. To naprawdę przydatne zwłaszcza podczas nagłej zmiany pogody. Pod tym względem Chevrolet Camaro Convertible wypada znacznie lepiej niż Ford Mustang Convertible. Jedynym minusem jest brak automatycznego zamykania szyb – trzeba to zrobić przyciskiem na panelu drzwi.
Co drzemie pod maską? Amerykańska klasyka
Wreszcie czas na wisienkę na torcie. Co drzemie pod maską? To doskonale znana jednostka LT1 o pojemności 6.2 litra, pozbawiona turbodoładowania i jakiejkolwiek zbędnej elektryfikacji. Zamiast tego mamy głośne i kipiące mocą oraz momentem obrotowym V8 w iście amerykańskim stylu. Liczby? 462 KM i 617 Nm – brzmi dobrze… Napęd trafia na tylne koła za pośrednictwem 10-stopniowej przekładni automatycznej, która pojawiła się przy okazji liftingu. Przyspieszenie od 0 do 100 km/h zajmuje raptem 4,6 s, a prędkość maksymalna to 250 km/h.
Camaro SS imponuje osiągami, dźwiękiem i pracą skrzyni biegów
Dobra, liczby liczbami, ale jak jest w praktyce? W rzeczywistości jest po prostu świetnie! Samochód momentalnie zbiera się na każde wciśnięcie gazu, nie brakuje mu werwy w żadnym zakresie prędkości i obrotów, a elastyczność to po prostu klasa sama w sobie. Największym zaskoczeniem dla mnie okazała się skrzynia biegów, która pracuje po prostu wzorowo, świetnie czyta intencje kierowcy, momentalnie reaguje na każde wciśnięcie pedału przyspieszenia, a podczas spokojnej jazdy gwarantuje relatywnie niskie spalanie. Zawsze kojarzyłem auta amerykańskie z powolnymi automatami, a jeśli już trafił się jakiś 9- czy 10-biegowy, zwykle gubił się na każdym kroku. Tutaj Camaro zabłysnął i śmiem twierdzić, że wręcz nie odstaje od najlepszych konstrukcji na rynku pokroju ZF w BMW i Jaguarze czy Tiptronic w Audi.
Oczywiście dźwięk, jaki wydobywa się z customowego układu wydechowego to po prostu prawdziwa symfonia. Agresywny, rasowy bulgot wolnossącego V8 połączony ze strzałami z wydechu przy wyższych obrotach (od 3500 obr./min. wzwyż) nigdy się nie znudzi i jest nie do podrobienia. Nawet w standardowym trybie Tour jest więcej niż dobrze. Jeżeli włączymy tryb Sport lub Track, wówczas rogal na twarzy pojawia się błyskawicznie i nie schodzi przez długi czas.
Potrafi być oszczędny, jak i swoje wypić
Pora na kolejny stereotyp – auta amerykańskie lubią swoje wypić. Otóż nie do końca. Camaro SS średnio pali w granicach 13,5-14 l/100 km, co jest rozsądnym wynikiem jak na tak ogromną i mocną jednostkę, a także na osiągi jakie zapewnia. Oczywiście, jeśli zechcemy skorzystać z pełni możliwości pony cara, wówczas górnej granicy nie będzie. Za to podczas spokojnej jazdy można zbić wyniki nawet do 9-10 l/100 km. Zawdzięczamy to nie tylko bardzo dobrej skrzyni, która utrzymuje niskie obroty, ale również znanemu m.in. z Corvette C7 systemowi odłączania połowy cylindrów przy niewielkim obciążeniu. Dzieje się to praktycznie niezauważalnie – jedynie świadczy o tym niewielki komunikat na wyświetlaczu komputera pokładowego i zmieniony dźwięk jednostki napędowej, jednak wystarczy delikatne wciśnięcie gazu, by pozostałe cylindry “wróciły” do życia. Bak liczy 72 litry i zrobimy na nim około 400-450 km.
Camaro Convertible chętnie skręca, dobrze hamuje, a przy tym jest komfortowe – żegnamy stereotypy!
Pozytywnie zaskakuje też układ jezdny amerykańskiego cabrio. Minęły dawno czasy, gdy auta amerykańskie nie lubiły zakrętów. Camaro lubi zarówno proste jak i kręte drogi, ma dość bezpośredni układ kierowniczy oraz skuteczne hamulce. Nie jest to oczywiście poziom Porsche czy BMW, ale uwierzcie mi, jest o niebo lepiej niż było jeszcze kilkanaście lat temu i niech to będzie najlepszą rekomendacją dla Chevroleta Camaro. Jednocześnie nie wybijemy sobie zębów na nierównościach, gdyż mimo niskiego profilu amerykański kabriolet zapewnia naprawdę przyzwoity komfort jazdy. Camaro dobrze sprawdzi się zarówno podczas crusingu jak i podczas ostrzejszej jazdy. Jazda tym samochodem naprawdę potrafi być uzależniająca… zwłaszcza, gdy wjedziemy do tunelu lub pojedziemy na malownicze trasy pozamiejskie.
Chevrolet Camaro SS V8 Convertible – czy warto? Zdecydowanie tak!
Słowem podsumowania Chevrolet Camaro absolutnie nie zawiódł moich oczekiwań… a wręcz podbił moje serce. To prawdziwa kwintesencja amerykańskiej motoryzacji, tej brutalnej i uzależniającej, a przy tym budzącej pożądanie. Jednocześnie cieszy mnie fakt, że projektanci Camaro starali się przełamać negatywne stereotypy dotyczące amerykańskich aut. To auto się prowadzi, jest komfortowe, skręca, hamuje, ma szybką skrzynię biegów, a jeśli się postaramy t o też nie zabije nas spalaniem. A przy tym zachowało kultowe “8 garów”, wyjątkowy bulgot i ponadczasowy styl, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Oczywiście ma pewne elementy świadczące o jego amerykańskim pochodzeniu – nigdy precyzją prowadzenia i jakością nie dorówna niemieckim markom, jednak czy aby na pewno o to tutaj chodzi? Krótko mówiąc cenię Amerykanów za to, że nie uczestniczą w tym całym “wyścigu szczurów”, tylko konsekwentnie udoskonalają to, w czym są najlepsi.
Trochę szkoda, że już nie kupimy nowego Chevroleta Camaro – jego produkcję zakończono kilka miesięcy temu, jednak nic straconego. Na szczęście nam udało jeszcze kupić zarówno wersję Coupe jak i Convertible. Oba możecie wypożyczyć i rozkoszować się jazdą prawdziwym samochodem… samochodem z duszą. Sprawdźcie ofertę Chevrolet Camaro wynajem już od 950 zł i przekonajcie się sami ;)